Pierwsza z nich to kolejny rozdział, rozpoczętej w zeszłym roku, przygody z mikrolotami z Nikaragui. Po kokosowej Cerro de Jesus i truskawkowej El Bosque, czas na kawę z plantacji La Argentina. Tak jak poprzednie dwa mikroloty jest obrabiana metodą naturalną, co, jak może pamiętacie, zazwyczaj zapowiada dużą słodycz i bujny owocowy klimat. No i wszystko się zgadza, bo Nikaragua z plantacji La Argentina jest powalająco słodka i egzotycznie owocowa – na języku rozlewa się leniwie mieszanką słodko-kwaśnej soczystej marakuji, dojrzałych melonów i ananasów. Leniwie, bo oprócz tego, że jest super słodka jest też super gęsta. Z miłych faktów na jej temat dorzucę jeszcze dwa – kawa ma certyfikat Rainforest Alliance, a cały jej światowy zapas (czyli 138 kilogramów) znajduje się w naszej palarni. Wiadomość, która jest zarówno dobra i zła jest taka, że zapas ten bardzo szybko się kurczy.
Powyżej: tak wygląda Finca Argentina. |
Burundi to malutki kraj w środkowej Afryce wciśnięty pomiędzy Kongo, Rwandę i Tanzanię. Jak niemal każdy kraj na tym kontynencie, Burundi spotkał los mało przyjemny - pod koniec XIX wieku kraj stał się kolonią Niemiec, potem przyszli jeszcze podlejsi Belgowie, a kiedy już ich stamtąd wyrzucono, zaczęła się wojna domowa, która między rokiem 1962 i 1993 odebrała życie 250 tysiącom ludzi. Dużo mniej ofiar niż Rwandzie, więc świat jeszcze mniej się tym przejął.
Historia kawy w Burundi zaczęła w latach 30-tych XX-wieku, ale prawdziwy przełom nastąpił całkiem niedawno, w 2009 roku, kiedy po ponad trzydziestu latach nieudolnego państwowego zarządzania całość produkcji kawy oddano w prywatne ręce. No i od sześciu lat ludzie pracujący w Burundi przy kawie pokazują, że ten mały kraj stać na bardzo wiele. Nasze ziarna zbierali właściciele niewielkich poletek (średnia ich wielkość to 200 kawowych drzewek) w okolicach miejscowości Muruta na północy Burundi. Kawę myto i suszono w stacji obróbki Buziraguhindwa, co znaczy mniej więcej „Ci, którzy się nie wycofują” (pamiątka wojny domowej, jak się łatwo domyślić). W 2010 roku założył ją i do dziś nią zarządza Ramadhan Salum, który jak wieść niesie bardzo się stara, żeby wszystko odbywało się tam ekologicznie i organicznie i któremu w tym miejscu bardzo za to dziękuję. Odmianą arabiki najczęściej uprawioną w Burundi jest Bourbon, choć można tam też spotkać Typicę i jeśli bardzo dobrze się przyjrzycie, w naszej kawie znajdziecie obie odmiany. Jej smak to niezwykle harmonijne połączenie miodowej słodyczy z mandarynką, skórką cytrynową i kryjącym się na drugim planie słodko kwaśnym rabarbarem. Do tego potęgująca miłe wrażenia maślana gęstość. Słodycz równie wyraźna co w kawie z Nikaragui, choć inna w charakterze. Świetna robota i przyjemność pierwszej klasy.
Pośród kaw afrykańskich, kawy z Kenii stanowią osobny przypadek. Ich wyjątkowość to w dużej mierze zasługa uprawianych wyłącznie tam odmian arabiki SL-28 i SL-34, o których trochę pisałem przy okazji naszej poprzedniej kawy z Kenii.
Najbardziej uderzającą cechą kenijskich kaw jest krystaliczna czystość smaku. Dla mnie picie dobrej kawy z Kenii jest jak słuchanie świetnie nagranej muzyki na hi-endowym sprzęcie. Każdy instrument wybrzmiewa idealnie, słychać każdy głos i każdy najdelikatniejszy szmer. Drugą rzucającą się na język właściwością kenijskich kaw jest ich mocno wytrawno-winny charakter objawiający się najczęściej jako cytrusy, porzeczki czy agrest. Warto też wspomnieć że najlepsze kawy z Kenii mają dużo złożonej w wyrazie słodyczy, która idealnie powyższą kwasowość równoważy.
Kenia Gathongo wyrosła na wschodnich zboczach Mount Kenya (prawie 2000 m n.p.m). Zachwyciła mnie złożoną owocowością – są w niej czarne i czerwone porzeczki, a na słodycz żurawin nakłada się w niej słodycz liczi. Ma idealną równowagę i nieprawdopodobną czystość smaku. I końcówkę co się ciągnie pysznie i długo. Na mojej prywatnej liście Kenia Gathongo to obecnie numer jeden. Genialne doznanie i to bez względu na sposób zaparzenia.
Ziarna kenijskiej kawy suszą się na tzw. african beds (wyżej), poniżej świeże ziarna zerwane z krzewów. |
Wielu kawoszy podchodzi do kaw z Afryki, zwłaszcza tych obrabianych na mokro, ze sporym, nazwijmy to, dystansem. „No tak, wiem, wiem, znawcy z zachwytu cmokają i polecają, ale to jednak nie dla mnie. Za bardzo to jakieś wyraziste, za ostre, za mocno winno-wytrawno-kwasowe.” Taki się utarł stereotyp i ogromna to szkoda, bo kawy z tego kontynentu to nie tylko fascynujący, ale też niezwykle różnorodny krajobraz i ci co go nie znają i poznać nie chcą cholernie dużo tracą. Może poniższa historia kogoś przekona. Moja mama, super kobieta już po siedemdziesiątce, pokochała smak czerwonego wytrawnego wina zaledwie kilka lat temu. Dobrze pamiętam te wszystkie imieniny u cioci i wujków sprzed dwudziestu i więcej lat, gdzie na stołach królowała sałatka z majonezem, a niezmienną reprezentację alkoholową wystawiały wermuty, ajerkoniaki i likierki. Ja to nawet trochę rozumiem, bo wytrawne wina, które wtedy dało się kupić, były co najwyżej beznadziejne. Ale nawet później gdy na pólkach pojawiły się te lepsze, siła przyzwyczajenia dalej kazała wujkom, ciociom i rodzicom kupować alkoholowe ulepki na rodzinne imprezy. Jakieś osiem siedem temu dałem mamie w prezencie butelkę czerwonego, wytrawnego wina z Sycylii. No i nastąpiło odkrycie nowego świata.
Kenia Gathongo ciekawa kawa, świetna rano że względu na wyrazistość smaku, gdzie chce się poczuć w ustach, na języku kawę, która pobudzi do życia nie tylko kubki smakowe ale także całą duszę i ciało. Natomiast Burundi muruta pasuje mi jako kawa do deseru po obiedzie, jest dla mnie trochę za bardzo maślana i brak tej wyrazistości.
OdpowiedzUsuńI ma Pan rację picie dobrej kawy nie tylko z Kenii jest jak słuchanie dobrze zrealizowanego nagrania na high-endowym sprzęcie, a np. zmiana grubości mielenia, to jest jak zmiana jakiegoś elementu w torze audio tak mam cały czas Kostaryka Finca Angelina, bardzo z nią eksperemtuję i zakażdym razem nie zawodzi.
Na tym blogu warto być. Takie jest moje zdanie na ten temat.
OdpowiedzUsuńRewelacyjny blog. Na 100 procent warto być na tym blogu.
OdpowiedzUsuń