piątek, 1 maja 2015

Owocowa bomba z Papui Nowej Gwinei

W tym roku sezon na maliny zaczął się u nas już w kwietniu. Maliny nadeszły z kierunku całkiem niespodziewanego, z bardzo, bardzo daleka. Plantacja Kimel znajduje się w Dolinie Whagi w zachodniej części Papui Nowej Gwinei czyli 13 tysięcy kilometrów stąd, a więc prawie na drugim końcu świata. Tym, którzy na lekcjach geografii grali namiętnie w kółko i krzyżyk przypomnę, że kraj ten zajmuje prawą stronę sporej wyspy na północ od Australii.
 
Nie należy go mylić z Papuą zajmującą jej lewą stronę. Papua jest częścią Indonezji, a Papua Nowa Gwinea to oddzielny kraj, który całkiem niedawno, w 1975 roku uzyskał niepodległość, bo wcześniej rządzili się tam Australijczycy. Dużo gór, dużo wulkanów, sprzyjający klimat – kawa jest tam szczęśliwa, a w każdym razie tak przypuszczam.

Plantację założył w 1974 roku Australijczyk Bobby Gibbes, bardzo ciekawa postać – pilot, bohater wojenny, a od lat 60-tych kawowy przedsiębiorca, który żył 90 lat, a gdy zmarł w 2007 roku podobno mnóstwo ludzi szczerze płakało. Dziś na 620–hektarowej plantacji położonej na wysokości 1580 metrów pracuje ponad 400 miejscowych, głównie ze szczepu Opais. Kieruje nimi wybierany przez szczepową starszyznę zarząd tworzony przez znających się świetnie na kawowej rzeczy expatów.

Kawy z Papui Nowej Gwinei, mimo geograficznej bliskości z Indonezją, bardzo się od nich różnią. Więcej w nich - niż u sąsiadów z Jawy czy Sumatry - owocowości  i jaśniejszych barw czy, używając muzycznego porównania, wysokich tonów. Tajemnica tej odmienności ma dość proste wytłumaczenie. Najczęściej spotykane odmiany arabiki spotykane na Papui Nowej Gwinei przywędrowały tam z Jamajki (Blue Mountain) i Tanzanii (Arusha). Poza tym, wszystkie kawy z Papui Nowej Gwinei są obrabiane na mokro, co powoduje ich wyższą kwasowość w porównaniu z tradycyjnie obrabianymi kawami na przykład z Sumatry.


Kawa z plantacji nad rzeką Kimel jest bardzo gładka, gęsta, muślinowo przyjemna w piciu, ciepła w wyrazie i, jak by to powiedzieć, elegancka. Nie jest to jednak elegancja rodem ze sztywnej i snobistycznej francuskiej restauracji gdzie strach wejść, a jak już wejdziemy to kelner kładzie nam przy talerzu sześć różnych widelców. Tu mamy do czynienia z elegancją niewymuszoną, naturalną, otwartą i przyjazną dla wszystkich. W smaku dzieją się same miłe rzeczy. Dojrzała słodka malina podparta przyjemną kwaskowatością, do tego trochę pestkowych owoców – morela, śliwka, cień wiśni. Druga warstwa smaku to nuty kakaowe. Razem – pełna harmonia. Papua Kimel ma bardzo długą końcówkę – choć kawy już z nami nie ma, na języku czuć jeszcze maliny, a gdy one znikną, pojawia się słodkie i wreszcie wytrawne kakao. 

Nie mogę się doczekać, kiedy pojawią się świeże maliny. Ale jakoś przetrwam. Kawa z Kimel mi pomoże.

Na zdjęciu wioska w dolinie Whagi, fot. Michal Gonnen, Flickr CC: https://www.flickr.com/photos/michalag/

1 komentarz:

  1. Sam mam czasem spróbować czegoś nowego lub połączyć kawę z czymś, niesamowitym :D

    OdpowiedzUsuń