poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Kawa z Jemenu powraca

Ci z was, którzy bywają tutaj od dawna pewnie pamiętają, że do kaw z Jemenu mam dużą słabość. Lubię je przede wszystkim za autentyczność, a na skali kawowego autentyzmu Jemen ma 10 punktów na 10 możliwych (na samym jej dole stałe miejsce na zarezerwowane Kopi Luwak). Jemeńska arabika jest dziś uprawiana dokładnie tak samo jak 600 lat temu, gdy zakładano tam pierwsze na świecie plantacje.Niezwykły jest sposób jej uprawy i obróbki – w suchym i gorącym klimacie kawowe drzewka rosną na wysokościach dochodzących do 2200 m npm, często w bardzo trudno dostępnych miejscach.


Rolnicy mają bardzo ograniczony dostęp do wody i zerowy dostęp do nawozów. Pierwsza część suszenia ziaren odbywa się często jeszcze na kawowych drzewkach. Dopiero takie wyschnięte owoce zrywa się i dosusza na dachach domów, by po kilkunastu dniach usunąć z ziaren łupinkę i miąższ. Mamy tu więc do czynienia z naturalnym procesem obróbki w formie czystej i ekstremalnej. 

Jemen to głównie góry i pustynie. Zaledwie 3 procent ziemi nadaje się tam pod uprawę czegokolwiek  Prognozy ONZ wieszczą, że w stolicy Jemenu, Sanie, już za dwa lata zabraknie wody. W tym samym roku skończą się krajowe zapasy ropy naftowej. Ekonomia Jemenu jest dziś w tragicznym stanie. Kraj utrzymuje się głównie dzięki zagranicznej pomocy i pieniądzom przysyłanym tym, którzy zostali, przez tych, którzy mieli szczęście z niego wyjechać. Uprawą numer jeden jest qat (idzie na nią ponad 1/3 wody), czyli narkotyk przypominający w działaniu amfetaminę, uprawiany, sprzedawany i żuty w Jemenie całkowicie legalnie. Gdybyście mieli ochotę pojeździć po Jemenie (co szczerze odradzam), znaleźlibyście tam plantacje qatu z równą łatwością co sady jabłkowe w okolicach Grójca. 

Jemen to obecnie jeden z najbardziej niebezpiecznych krajów na świecie. Pochłaniająca coraz więcej ofiar wojna domowa, do tego duża aktywność Al-kaidy – o ile jeszcze kilka lat temu marzyłem by tam pojechać, teraz mi przeszło. Najgorsze, że perspektyw na poprawę sytuacji politycznej i ekonomicznej po prostu nie ma.

Co będzie z jemeńską kawą? Niestety, o optymizm trudno. Arabika z Jemenu nigdy nie była tania. Ilość zbieranej tam kawy z roku na roku maleje. W 2012 roku było jej 250 tysięcy 60-kilogramowych worków, rok później już tylko 200 tysięcy. To 5 razy mniej niż zebrano w Papui Nowej Gwinei i 250 razy mniej niż w Brazylii, która jest liderem światowego rynku kawy. Połowa zebranych w Jemenie ziaren trafia do Arabii Saudyjskiej, która, jak wiadomo, oszczędzać nie musi. Jeśli dołożymy do tego problemy transportowe przy wywozie kawy z Jemenu i szalejący kurs dolara, zagadka wysokiej i ciągle rosnącej ceny jemeńskiej arabiki przestaje być zagadkowa.

Jeszcze poważniejszy problem to coraz mniej przewidywalna jakość kawy. Niestabilna sytuacja polityczna, umierająca gospodarka, niedobór wody i niekontrolowany proces obróbki  – wszystko to sprawia,  że coraz trudniej znaleźć na rynku jemeńską kawę z pewnego źródła, gwarantującego wysoką jakość.

W naszym sklepie Jemen Mattari pojawia się po dłuższej przerwie. Dostawałem wiele zapytań, kiedy wreszcie się pojawi, więc jest. Ponieważ cena jest wysoka, na początek kupiłem mały 25 – kilowy worek ze zbiorów w 2014 roku. Kawa jest - jak na Jemen przystało - złożona i chmurna w wyrazie. Jest w niej trochę agrestowej w charakterze owocowości, ale dominuje ciemna czekolada, drewno cedrowe  i nuty skórzane. Pełnię takiego profilu według mnie najlepiej wydobywa ekspres ciśnieniowy, ale także w kawiarce kawa da niezły pokaz swoich możliwości. Właściciele ekspresów pewnie się ucieszą, że wraz z Jemenem, powraca także klasyczna mieszanka Mokka Jawa, czyli połączenie ziaren z Jawy i Jemenu, w historycznie zachowanych proporcjach czyli dwie części Jawy plus jedna część Jemenu.

Obiecuję, że będę dalej poszukiwał kaw z Jemenu i jeśli tylko uda mi się znaleźć worek magicznych ziaren Harazi, Sanani, Ismaili czy Mattari z najświeższego zbioru, na pewno się u nas pojawią . Bo do kaw z Jemenu mam bardzo dużą słabość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz