Ta historia zdarzyła się naprawdę.
Wczoraj, jak zwykle, nurzałem się w kawowych oparach w palarni, gdy zadzwonił
telefon. „Proszę pana, wczoraj kupiłam u pana kawę, odbierałam osobiście,
pamięta pan?” No jasne że pamiętam, Pani w wieku, na moje oko, wczesnoemerytalnym,
Brazylia Yellow Bourbon. „No bo ja bym chciała tę kawę oddać, bo ona, proszę
pana, wcale nie pachnie, czy ona aby na pewno świeżo palona była?” Przyznam, że
mnie zamurowało. Moja palarnia działa od ośmiu lat, a jeszcze nie zdarzył się
nikt, kto by twierdził, że świeżo palona kawa nie pachnie.
Zaprosiłem niezadowoloną panią do palarni, wącham otwartą torebkę z Bourbonem – wszystko jak należy – słodki, delikatnie miodowy zapach, a w tle ziemia pomieszana z trawą. Kolej na panią – „no nie, przecież to wcale nie pachnie, pamiętam jak kiedyś na szkolnej wycieczce zabrali nas na zwiedzanie palarni kawy, no to był zapach kawy, proszę pana, nie to co tutaj.” Nie odpuszczam. Cierpliwie tłumaczę, że, w zależności od kraju i plantacji, każda kawa ma inny zapach i smak. Ponieważ akurat w skrzynce wietrzą się wypalone dzień wcześniej inne kawy, postanawiam sprawdzić, czy niezadowolona klientka pozostanie równie nieczuła na ich zapachowy urok. Kolumbia – nic, Jawa – nic, no to serwuję najcięższy kaliber – Jemen Mattari – „no coś tam czuję, proszę pana, ale to nie jest zapach kawy.” Żeby mnie dodatkowo pognębić pani stwierdziła, że mój brazylijski yellow Bourbon nie pachniał nawet po zmieleniu doskonałym młynkiem śmigiełkowym zakupionym jeszcze w RFN-ie (jeśli nie było ci dane załapać się na życie w komunie, to tak kiedyś nazywała się zachodnia cześć kraju, który dawno, dawno temu stał się Niemcami).
Zaprosiłem niezadowoloną panią do palarni, wącham otwartą torebkę z Bourbonem – wszystko jak należy – słodki, delikatnie miodowy zapach, a w tle ziemia pomieszana z trawą. Kolej na panią – „no nie, przecież to wcale nie pachnie, pamiętam jak kiedyś na szkolnej wycieczce zabrali nas na zwiedzanie palarni kawy, no to był zapach kawy, proszę pana, nie to co tutaj.” Nie odpuszczam. Cierpliwie tłumaczę, że, w zależności od kraju i plantacji, każda kawa ma inny zapach i smak. Ponieważ akurat w skrzynce wietrzą się wypalone dzień wcześniej inne kawy, postanawiam sprawdzić, czy niezadowolona klientka pozostanie równie nieczuła na ich zapachowy urok. Kolumbia – nic, Jawa – nic, no to serwuję najcięższy kaliber – Jemen Mattari – „no coś tam czuję, proszę pana, ale to nie jest zapach kawy.” Żeby mnie dodatkowo pognębić pani stwierdziła, że mój brazylijski yellow Bourbon nie pachniał nawet po zmieleniu doskonałym młynkiem śmigiełkowym zakupionym jeszcze w RFN-ie (jeśli nie było ci dane załapać się na życie w komunie, to tak kiedyś nazywała się zachodnia cześć kraju, który dawno, dawno temu stał się Niemcami).
Jaki morał płynie z tej historii? Że
kiedyś, w czasach, gdy sklepach do wyboru była jedynie kultowa extra select, kawowy
świat był łatwiejszy do ogarnięcia? A może taki, że zakodowane wspomnienia działają
na nas z siłą dużą większą od teraźniejszych doświadczeń? Albo taki, że kiedyś
polskie palarnie przepalały kawę hen, hen poza drugi crack (tak szczelnie
pokryte olejem czarne ziarna rzeczywiście pachną dużo bardziej intensywniej niż
te lżej palone i dające się zamienić po zmieleniu w ciekawą w smaku kawę. Raz
czy dwa zdarzyło mi się tak przepalić kawę i zapewniam, że dowiedziała się o
tym cała okolica. A może najbardziej
banalny ze wszystkich - że zmysł węchu nie u każdego z nas jest równie dobrze
rozwinięty? Ja, w każdym razie, idąc za radą niezastąpionych amerykańskich
podręczników o samorealizacji, postanowiłem twórczo przekuć tę dojmującą porażkę
w sukces i napisać o tym jak smakować, oceniać i doceniać kawę, zaczynając oczywiście od zapachu.
Choć, czego dowodzi wyżej opisany
przykład, od każdej reguły są wyjątki i nie wszystkich do wszystkiego da się
przekonać, świeżo palona kawa pachnie
kawą i ten zapach wyczujesz nawet przed jej zmieleniem, zaciągając się aromatem
ziaren, które akurat masz w torebce. Zapach to zapowiedź smaku, coś jak zwiastun
filmu, który chwilę później w całości obejrzymy. W przypadku Kolumbii wyczujesz
orzechy i wanilię, Kongo uderza słodkimi rodzynkami i rozgrzaną słońcem ziemią,
a Rwanda przywieje delikatne kakaowo mleczno-czekoladowe nuty. Jeśli kawa
świeżo palona nie jest, będzie dużo mniej atrakcyjnie – zarejestrujesz charakterystyczny, chlebowy
zapaszek. Smak takiej kawy możesz obstawiać w ciemno – będzie boleśnie płaski i
pozbawiony wyrazu niczym twarz ex-mistrza kina kopanego Stevena Seagala.
Profesjonalny cupping, czyli próbowanie
i ocenianie kawy można sobie bez trudu urządzić w domu. Zła wiadomość dla
miłośników słodzenia jest taka, że do
testowanej kawy cukru nie dodajemy. Potrzebna będzie filiżanka albo filiżanki
(jeśli chcesz porównywać rożne kawy), w miarę precyzyjna waga, młynek żarnowy i
dobrej jakości woda, więc jeśli z kranu to koniecznie filtrowana. Bardzo ważne
jest zachowanie zawsze tej samej proporcji kawy do wody (12 gram kawy na 200
mililitrów wody). Kawę mielimy grubo, ciut grubiej nawet niż na dripa, czyli na gruboziarnisty piasek i
oczywiście do każdego testu mielimy ją dokładnie tak samo (właśnie dlatego
młynek śmigiełkowy raczej odpada ). Wąchamy zmielone ziarna. Teraz profil
zapachowy będzie jeszcze bardziej wyraźny. Jeśli masz dużą wrażliwość i twój
mózg dobrze szufladkuje subtelne różnice między zapachami, na tym etapie być
może uda ci się określić, czy ten orzech w Kolumbii to orzech włoski, laskowy
czy może makadamia. W zapachu zmielonej kawy da się także wyczuć jej kwasowość,
która może objawić się grejpfrutem, cytryną, limonką czy czarną porzeczką. Gotujemy
wodę, czekamy aż jej temperatura spadnie
do 93 stopni, a potem zalewamy 12 gram kawy 200 miligramami wody, albo
zmniejszamy ilość kawy i wody o połowę. Cześć kawy opadnie na dno filiżanki, a
część utworzy osad na powierzchni – nie przejmuj się, właśnie tak ma być.
Czekamy 3-5 minut, żeby zalewajka się zaparzyła. Potem, zdecydowanym ruchem
łyżeczki przebijamy osad, mieszamy (tradycyjnie są to trzy kółeczka) i znów
wąchamy (tym razem łyżeczkę), żeby potwierdzić lub zmodyfikować wcześniejsze
wrażenia. Usuwamy resztki powierzchniowego osadu łyżką stołową i czekamy
jeszcze pięć minut, aż temperatura kawy opadnie do stanu nieparzącego język.
Wtedy zaczyna się najważniejsze. Szczegóły niebawem.
fot. pjackso/Flickr
fot. pjackso/Flickr
Witam:)
OdpowiedzUsuńChcialabym prosic o rade - czy jest sens inwestowac w rozne rodzaje kawy (ten Brazylia Yellow Bourbon bardzo mi ladnie brzmi:)), jesli pijam raczej mleko z kawa niz kawe z mlekiem (1/3 kawy, 2/3 mleka)?
Z gory dziekuje i pozdrawiam!
Oczywiście. Choć smak kawy jest najlepiej wyczuwalny w kawach bez mleka, to każda kawa smakuje zupełnie inaczej także z jego dodatkiem. Wystarczy choćby porównać Brazylię Yellow Bourbon (delikatną i słodkawą z miodowym odcieniem), z wyraziście kakaową Rwandą i czy ziemisto czekoladową Sumatrą. Charakter każdej świeżo palone dobrej jakości kawy przebije się przez mleko, więc zachęcam do poszukiwania swojej ulubionej.
OdpowiedzUsuńA pod dripa to mielić tak, żeby całkowity czas parzenia razem z preinfuzją był miedzy 2:30 a 4minuty? i dostosowywać mielenie do ilości kawy?
OdpowiedzUsuńTak pod dripa mielimy dość grubo. Ja staram się zmieścić w 3.30, w związku z czym nigdy nie przekraczam granicy 400 ml naparu czyli 24/28 gram kaw. Zwłaszcza przy mniejszych ilościach (200-300ml)polecam metodę Tetsu Kasuyi (5 zalań - po każdym czekamy aż porcja wody całkowicie przeleje się przez kawę i dopiero potem zalewamy następną porcją).
Usuń