Kilka lat temu powiesiłem sobie na
ścianie dużą mapę świata. Jest niej sporo miejsc, do których udało mi się dotrzeć,
ale dużo więcej takich gdzie jeszcze nie byłem. Świat jest wciąż wielki,
zwłaszcza jeśli nie ograniczamy się jedynie do lotnisk, hotelowych autokarów i
egzotycznych nadmorskich kurortów. Wystarczy wyruszyć lokalnym środkiem transportu
na kiepską drogę w Afryce, Ameryce Południowej czy Azji, żeby się o tym szybko
- i bywa że boleśnie -przekonać. I mimo tego, co się nam wydaje, gdy oglądamy
identyczne produkty na podobnych do siebie lotniskach, nadal, na szczęście,
jest on też bardzo różnorodny.
Bardzo blisko prawej krawędzi mapy leży Papua Nowa Gwinea, czysty ekstrakt egzotyki, esencja tajemnicy wyciśnięta z bezprzygodowości, jeden z tych krajów, o których mówi się, no dalej to już, stary, nie mogłeś pojechać. Jest to jedno z tych miejsc, które bardzo chciałbym poznać i gdzie pewnie kiedyś zawitam. Nadzieję zasypaną wiosennym polskim śniegiem rozbudzam popijając kawę z Papui. Na razie przynajmniej tyle mogę zrobić.
Choć z Papui blisko do Indonezji, kawy
stamtąd mają więcej wspólnego z Jamajką. Większość upraw na Papui Nowej Gwinei
opiera się na słynnej odmianie arabiki typica Jamajka Blue Mountain. Kawy z
Papui to trochę tacy ubodzy krewni słynnej i często przecenianej Blue Mountain.
Pewnie snobów nie przekonam, ale prawda jest taka, że kawy z Papui kosztują
dziesięć razy mniej, a mają podobny profil smakowy. Większość arabiki z Papui rośnie na stosunkowo
dużych wysokościach (powyżej 1500 metrów nad poziomem morza), a jak mówi stare przysłowie,
im wyżej kawa rośnie, tym złożoności w smaku przybywa. Pierwsze wrażenie to delikatna, grejpfrutowa kwasowość.
Potem pojawia się bardzo dużo słodyczy ze śladami wanilii, gruszki i melona, a
w tle mamy jeszcze przyjemny, ziemisty posmak, który nie jest jednak tak
dominujący jak w przypadku kaw z Sumatry.
Żeby dotrzeć do kraju, gdzie rośnie
druga kawa, o której chcę dziś trochę więcej napisać trzeba pokonać tysiące
kilometrów. No to ruszamy na zachód. Będziemy się trzymać między zwrotnikiem
Raka i Koziorożca, bo tylko tam rośnie to, co lubimy najbardziej. Mijamy
Indonezję - czekoladową Jawę, ziemistą Sumatrę, królestwo podłej Robusty czyli
Wietnam, no i Chiny. Do niedawna żyłem w przekonaniu, że jest coś, czego Chiny
nie produkują, ale jak się okazało mój optymizm był nieuzasadniony. W prowincji
Yunnan, bardziej znanej z upraw herbaty, jest też trochę plantacji arabiki, a
ci którzy mieli okazję jej spróbować, twierdzą, że jest nawet pijalna. Po chwili
zostawiamy za sobą Chiny i po minięciu Zatoki Bengalskiej jesteśmy w Indiach – krainie monsunów i pęczniejących w ich
wilgotnym powiewie ziaren z prowincji Malabar – kawie tak korzennej w smaku jak
żadna inna. Potem robi się jeszcze ciekawiej – bo to już Półwysep Arabski, a na
nim moja ukochana kawa z Jemenu –
tajemnicza, oszałamiająca aromatem, złożonością smaku i wciągająca bez reszty
niczym labirynt arabskich uliczek, kawa z kraju, gdzie założono pierwsze w
historii kawowe plantacje. Kawałek dalej Etiopia – miejsce, gdzie wszystko się
zaczęło. To właśnie tam około tysiąca lat temu jakiś szczęściarz po raz
pierwszy napił się kawy. Po wypiciu delikatnej, jaśminowo-cytrynowej etiopskiej
Yirgacheffe, zagłębiamy się w afrykański kontynent – mijamy Kenię, Ugandę,
Burundi, Tanzanię, Kongo i mnóstwo kawowych skarbów. Kraje Afryki Wschodniej
tyle szczęścia do kawy miały - Kamerun
czy Ghana są położone za nisko, a arabika udaje się jedynie na wysokościach
większych niż 1000 metrów npm. Teraz czeka nas dłuższa przerwa, bo właśnie
zaczął się Atlantyk. Wolny czas możemy sobie wypełnić wspomnieniami tego co już
było, co jest tym łatwiejsze, że afrykańskie kawy mają wyjątkowo długie
końcówki, więc błogość na języku towarzyszy nam jeszcze, gdy z każdej strony jedynie
woda. Kolejny przystanek na trasie to
Brazylia, numer jeden światowej produkcji ze swoimi miodowo-słodkimi kawami.
Skręcając na północ, obserwujemy ze zgrozą jak mała zrobiła się puszcza
amazońska. Potem jeszcze Kolumbia, mały skok przez kolejną wodę i w końcu
jesteśmy u celu – w górach Sierra Maestra na Kubie.
Kubańska kawa Serrano Superior wprawiła
mnie w osłupienie. Jej smak stanowi dokładne odbicie stereotypowego
wyobrażenia, które mamy o Kubie – już po pierwszym łyku przenosimy się w czasie
i przestrzeni i lądujemy w przesączonej zapachem cygar kafejce, w której Fidel
i Che wymyślają nowy, wspaniały świat. Już sam zapach mówi bardzo wiele –
czujemy dym, cygaro, ziemię i skórę. Naprawdę nie wiem jak oni to robią, może
suszą tę kawę w barakach, w których siedzi stu kolesi i bucha cygaro za
cygarem. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, ale efekt jest magiczny. Oprócz tego wszystkiego
w smaku odnajdziemy sporo owocowości i mnóstwo słodyczy, która mi przywodzi na
myśl cukier demerara. Kuba Serrano to kawa o niesamowitym klimacie – wprost
genialna na espresso i świetnie łącząca się z mlekiem w latte czy flat white. Dla mnie bomba.
Największe obok Rwandy odkrycie ostatniego roku.
Moglibyśmy ruszyć jeszcze dalej – przed
nami cała Ameryka Środkowa – Panama, Nikaragua, Kostaryka, Gwatemala, no i wreszcie Meksyk, ale może na dziś
wystarczy. Dawka dziesięciu kaw wypitych w pięć minut mogłaby sprawić, że
zamiast śniegu zobaczylibyście wokół kwieciste łąki, a jak wam powie każdy
psycholog, z rzeczywistością lepiej się mierzyć niż ją wypierać. U mnie
zainteresowanie kawą zrodziło się z podróży, ale myślę, że równie fajnie może być
na odwrót.
Witam,
OdpowiedzUsuńMam pytanie zzupełnie innej beczki. Jaki młynek Pan poleca do kawy ? Przyznam że nie mam dużo pieniędzy i zastanawiam się nad ręcznym, czy sprawdzi się czy lepiej dołożyć do lepszego automatyka ? Dziękuje i pozdrawiam, Dawid.
Warto zrobić sobie przegląd i kupić młynek żarnowy (nawet używany, np. na Allegro). Jeśli jednak okaże się za drogi, i zostanie Pan z wyborem typu jakikolwiek młynek lub kupowanie kawy mielonej, to może Pan śmiało kupić młynek śmigiełkowy lub ręczny. Jak najczęściej parzy Pan kawę?
OdpowiedzUsuńZazwyczaj w kawiarce, dziękuje za odpowiedź. A czy ręczny żarnowy będzie w porządku ?
UsuńJak najbardziej. Proszę tylko pamiętać, że do kawiarki kawy nie można mielić zbyt drobno (ma być to coś zbliżonego do ziarenek cukru).
OdpowiedzUsuńWyjaśnij proszę, co dokładnie rozumie się pod pojęciem 'body'?
OdpowiedzUsuńBody to uczucie gęstości, ciężkości ( w pozytywnym znaczeniu) czy mówiąc inaczej zawiesistości na języku. Różne kawy mają różne body - w przypadku kaw z Sumatry ta zawiesistość będzie bardzo duża, w takiej dajmy na to Kenii średnia.
OdpowiedzUsuńO Panamie z chęcią bym posłuchał a propos kawy... ;)
OdpowiedzUsuńTemat jest bardzo szeroki, ale w skrócie: najbardziej znaną kawą z Panamy jest oczywiście Geisha, odmiana, pochodząca z Etiopii, sprowadzona do Panamy na początku lat 60-tych minionego wieku. To najczęściej nagradzana kawa ostatnich lat - leciutkie body, delikatna kwasowość, w smaku miodowo-cytrynkowa, do tego dużo słodkiego owocu, głównie mango i papaja, i mocny kwiatowy aromat. Ze względu na wspomnianą małą gęstość,złośliwcy mówią, że ma więcej wspólnego z herbatą niż kawą. Chętnie bym ją wprowadził do oferty, ale ponieważ kilogram zielonej Geishy, w zależności od plantacji, kosztuje między 400 - 1000 złotych, na razie się wstrzymuję;). Wszystkie arabiki z Panamy rosną dość wysoko (1100 - 1600), przy granicy z Kostaryką, najbardziej znany regiony upraw to Boquete. Profil smakowy kaw z Panamy jest bardzo zróżnicowany i zależy od odmiany kawy (typica, caturra, bourbon, catuai) i gleby (wiele plantacji ma gleby wulkaniczne). Jeśli znajdę na rynku ciekawą kawę z Panamy o sensownej cenie, na pewno ją sprowadzę. A skoro już jesteśmy w klimatach środkowoamerykańskich to obecnie testuję Honey Bourbon z Salwadoru. Jest dobrze. A nawet bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuń