Kiedy sześć lat temu postanowiliśmy wybrać
się do Rwandy, wielu znajomych zareagowało mieszanką niedowierzania i
niepokoju. „To chyba bardzo niebezpieczne, czy tam aby nie trwa jakaś wojna,
jesteście pewni, że ci Hutu i Tutsi już się nie wyrzynają?” Cierpliwie tłumaczyliśmy,
że tragedia, która tak strasznie dotknęła ten mały kraj w Afryce Środkowej
wydarzyła się w 1994 roku, czyli ponad dziesięć lat wcześniej. Cholernie przykry
i smutny dowód na to jak działają światowe newsy, pomyślałem.
Póki w Rwandzie trwała straszliwa rzeź pokazywano przerażające zdjęcia, mówiono o (jak to przeważnie bywa, fikcyjnych) wysiłkach tak zwanej wspólnoty międzynarodowej, by ją powstrzymać, udawano, że los Rwandyjczyków nas odchodzi, a kiedy już zginęło tam milion ludzi i walki się skończyły, przestano nawet udawać i wszelki słuch po Rwandzie zaginął. Efekt jest taki, że nawet wykształceni i otwarci ludzi żyją w przekonaniu, że podróż do Rwandy musi się skończyć źle albo jeszcze gorzej.
Póki w Rwandzie trwała straszliwa rzeź pokazywano przerażające zdjęcia, mówiono o (jak to przeważnie bywa, fikcyjnych) wysiłkach tak zwanej wspólnoty międzynarodowej, by ją powstrzymać, udawano, że los Rwandyjczyków nas odchodzi, a kiedy już zginęło tam milion ludzi i walki się skończyły, przestano nawet udawać i wszelki słuch po Rwandzie zaginął. Efekt jest taki, że nawet wykształceni i otwarci ludzi żyją w przekonaniu, że podróż do Rwandy musi się skończyć źle albo jeszcze gorzej.
No bo niby skąd mają się dowiedzieć czegoś
sensownego skoro taki na przykład TVN w głównym wydaniu swoich wiadomości serwuje
nam fascynującą, pięciominutową opowieść o bohaterskich zmaganiach policjantów ze
zbiegłą z gospodarstwa świnią. Jasne, że w tym czasie można było ludziom wyjaśnić,
co się dzieje w Mali czy Syrii, ale kogo to interesuje? Przecież o wiele więcej
dowiemy się o świecie, patrząc jak zmyślna świnka unika pogoni coraz bardziej
sfrustrowanych i zadyszanych panów w mundurach. A i śmiechu będzie co niemiara.
Podróżując po Rwandzie szybko się przekonaliśmy,
że to jeden z najbardziej bezpiecznych krajów w Afryce. Spotkaliśmy tam przyjaznych
i otwartych ludzi, którzy po wojnie potrafili się podnieść i dogadać (choć
oczywiście łatwo nie było). Dzisiejsza Rwanda to zaprzeczenie stereotypowej,
europejskiej wizji afrykańskiego kraju zamieszkałego przez leniwych dorosłych i
głodujące dzieci. Swój sukces w dużym stopniu Rwandyjczycy zawdzięczają kawie. Pojawiła
się ona w tym kraju na początku dwudziestego wieku, w okresie gdy Rwanda była
niemiecką kolonią. W roku 1914 dostała się w ręce Belgów, którzy zapisali się w
historii Rwandy znacznie gorzej niż ich poprzednicy. To właśnie oni, w 1933
roku, wprowadzili karty przynależności rasowej, które jeszcze głębiej
podzieliły plemiona Hutu i Tutsi, co 61 lat później doprowadziło do jednej z
największych tragedii w historii ludzkości.
O kawie z Rwandy zrobiło się głośno
zaledwie kilka lat temu. Wspólnym wysiłkiem właścicieli drzewek kawowych, władz
i zagranicznych fundacji (oprócz wnętrza waszych laptopów Bill Gates zrobił też
sporo dla Rwandy), w bardzo krótkim czasie, udało się poprawić jakość
rwandyjskiej kawy tak bardzo, że zaczęła ona zgarniać nagrody na
międzynarodowych konkursach i wprawiać w osłupienie kubki smakowe kawoszy na
całym świecie. Kraj ma genialne warunki do uprawy kawy – wysoko położone
plantacje (1200-2100 metrów n.p.m, bardzo dobre gleby, w dużej mierze
pochodzenia wulkanicznego i odpowiednią ilość opadów deszczu. Nic dziwnego, że
jest tam około 500 tysięcy malutkich kawowych działek i nic dziwnego, że jedna
czwarta z 10 miliona Rwandyjczyków, w ten czy inny sposób, zajmuje się kawą. Najlepszą
ilustracją rwandyjskiego, kawowego sukcesu jest chyba historia kawiarni Bourbon Coffee. Zaczęło się od jednej
kawiarni w stolicy Rwandy, Kigali, potem pojawiły się tam kolejne dwie, a teraz
w tej rwandyjskiej sieciówce napijecie się kawy w Waszyngtonie, Nowym Jorku, Bostonie i Londynie. W planach
kolejne miasta w Europie i Stanach. Jeśli to tempo się utrzyma, Starbucks
pójdzie z torbami. Jeżeli chcecie posłuchać,
co mówi współwłaściciel Bourbon Coffee, Arthur Karuletwa , zapraszam
tutaj(Arthur pojawia się w drugiej części video): http://www.pbs.org/frontlineworld/rough/2008/10/rwanda_after_thfeat.html
Już od dawna chciałem się z wami
podzielić rwandyjską kawą i w końcu nadszedł ten piękny moment. Nasza kawa pochodzi
z plantacji położonej na wysokości 1900 metrów n.p.m., w okolicy miasta
Ginsenyi , gdzie sześć lat temu spędziliśmy kilka bardzo miłych dni, spacerując
nad jeziorem Kivu, włócząc się po bazarach i zapoznając lokalnych mieszkańców w
towarzystwie lokalnego browaru Primus i Mützig . Kawa należy
do najbardziej rozpowszechnionej w Rwandzie odmiany Bourbon i mnie porwała i
zachwyciła od pierwszej chwili. Jest subtelna, a zarazem niezwykle wyrazista,
dominują w niej nuty ciemnego, szlachetnego kakao. Do tego bardzo delikatna,
limonkowa kwasowość, głęboka, mega-rodzynkowa słodycz i jaśminowy zapach. Jako espresso ma niesamowicie
gładką, atłasową wręcz, konsystencję. Z kawiarki i dripa też się wam poleje
czysta poezja.
Jeśli ciągnie was do Afryki, koniecznie
wybierzcie się do Rwandy. Co prawda sześć lat temu, przeżywaliśmy tam kawowe
męki, bo jak kraj długi i szeroki w barach i restauracjach królowała Nescafe,
ale dzięki takim ludziom jak Arthur, dzisiaj wygląda to trochę lepiej. Rwanda
to kraj wspaniałych ludzi i powalającej pięknem natury– zielonych wzgórz i
wulkanów. Oprócz Ugandy jedynie w Rwandzie można zobaczyć żyjące na wolności
goryle górskie. Kiedy taki dwumetrowy goryl przetoczy się obok was po ukrytej w
dżungli ścieżce, smyrając was po nogach swoim futrem, nigdy tego nie
zapomnicie. W każdym razie ja będę to pamiętał do końca życia.
Byłam w Rwandzie w 2010 i w 2012 roku i rzeczywiście mogę potwierdzić, że nawet na przestrzeni tych 2 lat było widać, jak ten kraj pięknieje. Powstawały nowe drogi i na każdym kroku było widać odbudowę i poprawę. Ludzie wspaniali. Kawy nie próbowałam, ale herbata pyszna, piwo Primus też ;-) Tęsknię i mam nadzieję kiedyś tam wrócić.
OdpowiedzUsuń