„Wpadając do oceanu, „ta, która połyka
wszystkie rzeki”, wpompowuje w niego więcej świeżej wody niż jakakolwiek inna
rzeka na świecie, z wyjątkiem Amazonki. Ma jeszcze jedną wyjątkową cechę: w
przeciwieństwie do wszystkich innych systemów rzecznych, przepływ wody w niej
nie zmienia się przez cały rok.” Jej nurt jest tak silny, że „wyżłobił w
morskim dnie podwodny kanion głęboki na 1000 metrów i sięgający niemal 200
kilometrów w głąb oceanu.” Tak w książce „Rzeka krwi” Tim Butcher opisuje rzekę
Kongo. Ta rzeka i kraj, przez który płynie, od zawsze fascynowały i nadal
fascynują poszukiwaczy mocnych wrażeń. Mi też marzy się czasami wyprawa do tego,
jednego z najmniej zbadanych i najbardziej dziewiczych, miejsc na
świecie.
Kongo, czy mówiąc dokładniej
Demokratyczna Republika Kongo, to kraj nieobecny na listach wakacyjnych
destynacji nawet najtwardszych „backpackerów”. Większości Europejczyków kojarzy
się albo z niczym albo z niejasno sprecyzowanym poczuciem ogromnego zagrożenia.
Kongo to największy paradoks światowej
gospodarki – prawdopodobnie najbogatszy w surowce kraj na świecie z tak niskim
poziomem życia, że trudno to sobie wyobrazić. Kongijczycy nie mieli szczęścia
do historii. Najpierw przez prawie sto lat wykańczali ich belgijscy kolonizatorzy,
a potem dobijał opanowany manią własnej wielkości Mobutu i krwawa wojna domowa.
Czytając jako nastolatek Jądro Ciemności Conrada o tym wszystkim nie
wiedziałem, ale zawarte w książce studium paranoi zrobiło na mnie duże
wrażenie, pogłębione zaraz potem przez film Czas
Apokalipsy Coppoli. Conrad wybrał dla Kurtza idealne miejsce by oszaleć. Jeśli
gdzieś na Ziemi istnieje piekło, to prawdopodobnie znajduje się ono w Kongo.
Do Kongo nie udało mi się dotrzeć, choć
kilka lat temu byłem bardzo blisko. Podczas podróży po Rwandzie spędziliśmy
parę dni nad jeziorem Kivu, w miasteczku Gisenyi, które od Kongo dzielą
zaledwie 2 kilometry.
Podeszliśmy do samej granicy. Po drugiej stronie jest miejscowość
Goma, w niej baza sił ONZ-tu, tego balsamu na sumienia zachodniej cywilizacji,
który działa pod hasłem „jesteśmy, ale przecież, kurczę, nie możemy nic zrobić,
bardzo was przepraszamy”. No, ale miało być o kawie, a nie polityce.
Gisenyi |
granica między Rwandą i Kongo, po drugiej stronie Goma |
Ta prosta a zarazem niezwykła maska na górze pochodzi oczywiście z Kongo,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz