poniedziałek, 5 listopada 2012

Kongo - niezwykła kawa z niezwykłego kraju

„Wpadając do oceanu, „ta, która połyka wszystkie rzeki”, wpompowuje w niego więcej świeżej wody niż jakakolwiek inna rzeka na świecie, z wyjątkiem Amazonki. Ma jeszcze jedną wyjątkową cechę: w przeciwieństwie do wszystkich innych systemów rzecznych, przepływ wody w niej nie zmienia się przez cały rok.” Jej nurt jest tak silny, że „wyżłobił w morskim dnie podwodny kanion głęboki na 1000 metrów i sięgający niemal 200 kilometrów w głąb oceanu.” Tak w książce „Rzeka krwi” Tim Butcher opisuje rzekę Kongo. Ta rzeka i kraj, przez który płynie, od zawsze fascynowały i nadal fascynują poszukiwaczy mocnych wrażeń. Mi też marzy się czasami wyprawa do tego, jednego z  najmniej zbadanych i najbardziej dziewiczych, miejsc na świecie.

Kongo, czy mówiąc dokładniej Demokratyczna Republika Kongo, to kraj nieobecny na listach wakacyjnych destynacji nawet najtwardszych „backpackerów”. Większości Europejczyków kojarzy się albo z niczym albo z niejasno sprecyzowanym poczuciem ogromnego zagrożenia. Kongo to największy paradoks światowej gospodarki – prawdopodobnie najbogatszy w surowce kraj na świecie z tak niskim poziomem życia, że trudno to sobie wyobrazić. Kongijczycy nie mieli szczęścia do historii. Najpierw przez prawie sto lat wykańczali ich belgijscy kolonizatorzy, a potem dobijał opanowany manią własnej wielkości Mobutu i krwawa wojna domowa. Czytając jako nastolatek Jądro Ciemności Conrada o tym wszystkim nie wiedziałem, ale zawarte w książce studium paranoi zrobiło na mnie duże wrażenie, pogłębione zaraz potem przez film Czas Apokalipsy Coppoli. Conrad wybrał dla Kurtza idealne miejsce by oszaleć. Jeśli gdzieś na Ziemi istnieje piekło, to prawdopodobnie znajduje się ono w Kongo.

Do Kongo nie udało mi się dotrzeć, choć kilka lat temu byłem bardzo blisko. Podczas podróży po Rwandzie spędziliśmy parę dni nad jeziorem Kivu, w miasteczku Gisenyi, które od Kongo dzielą zaledwie 2 kilometry. 

Gisenyi
Podeszliśmy do samej granicy. Po drugiej stronie jest miejscowość Goma, w niej baza sił ONZ-tu, tego balsamu na sumienia zachodniej cywilizacji, który działa pod hasłem „jesteśmy, ale przecież, kurczę, nie możemy nic zrobić, bardzo was przepraszamy”. No, ale miało być o kawie, a nie polityce.

granica między Rwandą i Kongo, po drugiej stronie Goma
Kongijska arabika pochodzi właśnie z okolic jeziora Kivu. Rośnie na otaczającym jezioro płaskowyżu na wysokości około 1500 metrów. Kawa z Kongo jest równie niezwykła jak kraj z którego pochodzi. Surowe ziarno nie wygląda atrakcyjnie, daleko mu do gładkości i doskonałości Kenii AA, czy dobrej Gwatemali z Antiguy. Wszystko to jednak rekompensuje profil smakowy,  który jest zupełnie różny od wszystkich znanych mi kaw – dziwny i, przynajmniej dla mnie, niezwykle ponętny. Kongo Kivu jest bardzo słodka, pełna, esencjonalna i niezwykle przyjemna w piciu. W smaku dominują nuty szlachetnej whisky i dębowej beczki. Do tego dużo owocowego klimatu i długa końcówka. No i jeszcze ten wspaniały, głęboki zapach. Dla mnie rewelacja.Jeśli chcecie się przekonać jak smakuje kawa z kraju do którego raczej w najbliższej przyszłości się nie wybierzecie, zapraszam. Już od dziś.

Ta prosta a zarazem niezwykła maska na górze pochodzi oczywiście z Kongo, 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz