poniedziałek, 8 grudnia 2014

Tam i z powrotem czyli nowości z Afryki

Za kraj narodzin kawy powszechnie uważa się Etiopię i prawie wszyscy którzy o tym słyszeli znają też legendę o Kaldim, pasterzu śpiochu, którego kozy zamiast trawy najadły się owoców dziko rosnących kawowych drzewek i nie chciały zasnąć o przewidzianej porze. Ostatnio okazało się jednak, że cała historia wydarzyła się prawdopodobnie gdzie indziej -  najnowsze badania dowodzą, że początek kawowego wszechświata nastąpił w graniczącym w Etiopią Sudanie.  




Nawet jeśli legenda o etiopskim Kaldim legnie całkowicie w gruzach,  pozostanie prawda o tym co dzisiaj – w tym kraju robią naprawdę świetne, a przy tym bardzo różnorodne, kawy - od limonkowej i zwiewnie kwiecistej, obrabianej na mokro Yirgacheffe po naturalnie obrabiany i cięższy w wyrazie Harrar. Tak jak wielu z Was miałem słabość do etiopskiej Amaro Gayo i jeszcze zanim zniknął jej ostatni kilogram, szukałem kawy w podobnym klimacie, obrabianej naturalnie, bardzo słodkiej i bardzo owocowej . No i znalazłem jej jeszcze piękniejszą chyba kuzynkę – Etiopię Rocko Mountain Reserve z Haricha Woreda w prowincji Yirgacheffe.


Jak nazwa wskazuje kawa rośnie wysoko – 1950 - 2100 metrów n.p.m czyli nawet jak na kawy afrykańskie niebotycznie wysoko.  Choć są od tej reguły wyjątki, zazwyczaj wraz z rosnącą wysokością upraw kawa zyskuje na złożoności smaku. W przypadku Rocko Mountain Reserve wspomniana reguła działa niezawodnie. Jest ona kawą złożoną, ale jednocześnie tą złożonością nie przytłacza. No i jest wręcz wyjątkowo przyjemna w piciu. Jest bardzo, bardzo słodka – wyczujecie cukier trzcinowy z nutą cynamonu. W filiżance odnajdziecie też jagody, truskawki (tyle lata w grudniu – bezcenne) i  mango. Kawa jest bardzo uniwersalna – wychodzi świetnie zarówno z dripa, aeropressu, kawiarki i ekspresu. Polecam ją też wszystkim, którzy lubią kawę z mlekiem, bo jej owocowy bukiet bardzo dobrze przebija się przez mleko (zwłaszcza truskawki!). Jeśli szukaliście kawowego odpowiednika truskawkowego milkshake’a, właśnie go znaleźliście. Jakby tych wszystkich dobrych rzeczy było mało, część pieniędzy z zakupu kawy jest przeznaczona na pomoc dla fundacji Girls Gotta Run (www.girlsgottarun.org) która wspiera edukację dziewczyn w Etiopii.

Choć kawa narodziła się w Afryce, do Kenii dotarła późno i bardzo okrężną drogą. Dopiero pod koniec XIX wieku przywieźli ją tam Brytyjczycy z wyspy Reunion (mała wyspa niedaleko Madagaskaru, która niestety od dawna do siebie nie należy, bo najpierw była francuska, potem brytyjska, a teraz znowu Francuzi mogą tam jeździć na wakacje bez obaw o problemy językowe, całkiem jakby to było Lazurowe Wybrzeże). Co ciekawe z kawowego punktu widzenia, wyspa nazywała się kiedyś inaczej – gdy Francuzi przejmowali ją w XVII wieku panujący wtedy król z dynastii Burbonów, wykazując się zerowym polotem, nadał jej nazwę Bourbon. Rosnącą tam odmianę arabiki nazwano oczywiście tak samo i dzisiaj jest to jedna z bardziej popularnych odmian, którą można spotkać zarówno w Afryce jak i w Ameryce Południowej i Środkowej.

Czysty Bourbon w Kenii sprawdzał się jednak średnio – był mało odporny na gwałtowne ulewy i choroby. Dlatego w latach 30-tych XX-wieku powstały hybrydy Bourbona - kultowe dziś odmiany SL-28 I SL-34 (SL to akronim Laboratorium Scotta gdzie je opracowano). Odmiany SL 28 i SL34 stanowią  zdecydowanie najcenniejszy wkład Anglików w światową gastronomię, bo chyba nawet wielbiciele ryby z frytkami przyznają, że to jednak nie ta liga (tych zaś którzy chcieliby postawić na szkocką whisky ostrzegam że za umieszczenie jej na liście angielskich osiągnięć można ponieść poważny uszczerbek za zdrowiu).

Punkt obróbki w Thiriku

To właśnie tym odmianom kenijska kawa zawdzięcza niezwykłą harmonię smaku i złożony winno-cytrusowy bukiet. Choć dla wielu kawowych koneserów kawy z Kenii to zdecydowany numer jeden, wiem, że wielu z Was boi się ich kwasowości. O tym, że lęk ten jest nieuzasadniony postara się was przekonać nasza kolejna nowa kawa – Kenia Thiriku. Rośnie w okręgu Nyeri, który słynie z fantastycznych jakościowo kaw. Jest uprawiana wysoko (1890 metrów n.p.m), na czerwonej, wulkanicznej glebie przez lokalną kooperatywę 2300 rolników. Na przeciętnym poletku w cieniu makadamii i bananowców rośnie 200 kawowych drzewek.

  
Ziarna suszą się na tzw. african beds w Thiriku

Wszyscy członkowie kooperatywy dostarczają kawę do punktu obróbki w Thiriku, gdzie kawa jest obrabiana na mokro, a potem suszona na słońcu. Kenia Thiriku - jak na kenijską kawę przystało - jest mocno winna w charakterze i niesamowicie harmonijna w smaku. Jej kwasowość objawia się jako dojrzały, czerwony grejpfrut, a jego smak równoważą słodki ananas i morela. Kenia Thiriku to nie tylko kawa dla dripowiczów, choć jestem pewien, że zwolennicy jasnego palenia zakochają się w niej na zabój. Polecam ją także do kawiarek i ekspresów  -  będzie harmonijnie winno –słodka, głęboka w smaku, a jej owocowy bukiet pozostanie z Wami na bardzo długo.

Aha, jeszcze jedno. To nie koniec przedświątecznych nowości. Za kilka dni pojawi się kawa z kraju, którego jeszcze u nas nie było. Kraju na literę „N”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz